piątek, 29 maja 2015

Objazdy i inne szkolne sprawy, z historykiem złe zabawy... (szkolne, Yaoi) - część I

Długa przerwa była w funkcjonowaniu bloga - niestety nauka prędzej lub później dopada każdego ;-) To opowiadanko chodziło mi po głowie od pewnego czasu - niestety dopiero teraz znalazłam chwilę na zapisanie go. Prawdopodobnie będą tego 3 lub 4 części, nie jestem jeszcze pewna. Kończąc wstęp, życzę miłego czytania!

CZĘŚĆ I - WSZYSCY DO AUTOKARU!
Zawód dyrektora liceum nie jest taki zły - zwłaszcza jeżeli wspomniana placówka edukacyjna znajduje się w małej mieścinie położnej obok Białegostoku, gdyż wtedy trzeba wszelkimi sposobami zachęcać gimnazjalistów, aby zostali uczniami tego konkretnego LO. Właśnie dlatego kilka lat temu zadecydowano o stworzeniu tzw. objazdów, czyli wyjazdów w czasie których dyrektor, dwoje wybranych nauczycieli, kilkoro uczniów oraz rzecz jasna, koło teatralne zaprezentuje szkołę od jak najlepszej strony w gimnazjach położonych w pobliskich wioskach. Pomysł początkowo był traktowany jako eksperyment, ale gdy okazało się, że przyniósł oczekiwane efekty, stało się to stałą praktyką. Objazdy wypadały zawsze w terminie już po egzaminach gimnazjalnych, ale jeszcze przed maturami. Tak stało się i tym razem. O dziesiątej w autobusie byli prawie wszyscy - cały szkolny teatr, wolontariuszka, sportowiec, przewodnicząca samorządu uczniowskiego wraz ze swoim zastępcą oraz absolwent który ukończył liceum kilka lat wcześniej i miał niezłą pracę, złotousty geograf, a także nauczyciel historii, który równocześnie był opiekunem grupy młodych aktorów. Brakło oczywiście tylko dyrektora.
Adam Łoś zerknął na zegarek. Jeśli nie wyruszą w tej chwili, będą ostro spóźnieni.
- Pójdę po niego - powiedział do drugiego nauczyciela, wstając z miejsca. Wyszedł z autobusu i szybkim krokiem udał się w stronę budynku szkoły. Kiedy przechodził obok miejsca, w którym mur łączył się z budynkiem, tworząc zaciszny kącik dla zakochanych par lub uczniów chcących w spokoju zapalić papierosa, poczuł, że ktoś obejmuje go od tyłu i wciąga w cień. Zanim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, został przyparty do muru i namiętnie pocałowany. Osobą całującą był oczywiście Dariusz Wozniak, dyrektor. Od pół roku on i historyk byli kimś w rodzaju pary. Słowa "w rodzaju" są tu jak najbardziej na miejscu. Nie chodziło o to, że któryś z nich czuł się źle w tego typu relacjach, czy nawet o to, że pracowali razem (choć to oczywiście byłaby znacząca przeszkoda). Głównym problemem był fakt, że obaj mieli żony i dzieci, które kochali. Ale kochali też siebie nawzajem. Spotykali się więc ukradkowo, w hotelach, na wyjazdach szkoleniowych czy nawet w biurze dyrektora (ale tylko wtedy, gdy w sekretariacie obok nikogo nie było). W końcu Darek oderwał się od ust kochanka.
- Dzień dobry - powiedział cicho, z wyraźnym rozbawieniem. Był jednym z tych ludzi, którzy zawsze mają optymistyczne podejście do świata i uśmiech na twarzy, bez względu na to co by się nie działo. - Wyglądałeś na spiętego, więc pomyślałem, że pomogę ci się trochę rozluźnić.
- Spięty to będę, jak nas ktoś tu zobaczy. A tak w ogóle, to przez ciebie zaraz się spóźnimy - odparł Adam z lekką irytacją w głosie.
- Czyżby ktoś tu wstał lewą nóżką? Nikt nas nie zobaczy, wszyscy są przecież na lekcjach. A o spóźnienie się nie martw, dyrektorka gimnazjum, które odwiedzimy jako pierwsze, to moja dobra znajoma, nie będzie się złościła, jeśli stawimy się na miejscu kilka minut po czasie. Poza tym, chciałbym usłyszeć, że miło ci się ze mną widzieć. W końcu nieczęsto mamy okazję do schadzki.
- Nie traktuj objazdów jako okazji do ekhm... sam wiesz czego - czterdziestoletni historyk nerwowym ruchem poprawił zsuwające się z nosa okulary. Mimo posiadania trzech córek, żony i kochanka wciąż miał problemy z rozmowami na tematy miłosno-erotyczne. - Ale nie wątp proszę w to, że zawsze cieszę się, mogąc spędzać z tobą czas - na potwierdzenie swoich słów rudowłosy mężczyzna przyciągnął za krawat swojego kochanka i go pocałował. Po niedługiej chwili wyplątał się z objęć swojej sympatii i wyszedł z zaułka. - Chodź, bo naprawdę się spóźnimy - pan Łoś ruszył przodem, nie oglądając się za siebie, starając się siłą umysłu pozbyć rumieńców z policzków. Jeśli mu się nie uda, a ktoś zauważy, powie, że to przez bycie w garniturze w taki upał. Wozniakowi nie pozostało nic innego, jak tylko poprawić lekko przekrzywiony krawat i ruszyć za nim. Czasem kompletnie nie rozumiał zachowania ukochanego. Może to kwestia tego, że był dziesięć lat starszy (choć po wyglądzie nikt by nie poznał, że dyrektorowi rok temu stuknęła piątka z zerem), a może fakt, że nie typem osoby, która długo zastanawia się nad postępowaniem innych. Jako, że był wyższy bez problemu dogonił idącego szybkim krokiem Adama. Próbował go wciągnąć w jakąś gadkę-szmatkę o pogodzie, co niestety zakończyło się fiaskiem, w wyniku czego do autobusu dwójka ta wsiadła w milczeniu, przerwanym jedynie donośnym "Dzień dobry" dyrektora skierowanym do zgromadzonych wewnątrz pojazdu i odpowiedziami na nie. Zajęli swoje miejsca z przodu (tył okupowali uczniowie) i po chwili autobus ruszył.
Objazdy czas zacząć.
KONIEC CZĘŚCI I

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz